piątek, 17 lutego 2017

Liguria, Księstwo Seborga




Wybierałam się tam kilka lat i w końcu we wrześniu ubiegłego roku udało nam się tam zamieszkać, na jedną noc. Antico Principato di Seborga. 20 km w głąb Alp Liguryjskich, na północ od Bordighery i San Remo znajduje się księstwo Seborga. W Ligurii.
Wiadomo, że w połowie  X wieku miejscowość została podarowana zakonowi Benedyktynów. W XVIII w Seborgę kupił książę Piemontu i król Sardynii, więc wraz z królestwem Sardynii w 1861 r znalazła się w Królestwie Włoch.
W 1954 roku  mieszkańcy ogłosili niepodległość miasteczka (i przyległych terenów, w sumie 14 km kwadratowych) i stało się ono tzw mikronacją o nazwie Księstwo Seborga czyli Antico Principato di Seborga. 



W 1963 r prezes miejscowej spółdzielni ogrodniczej Giorgio Carbone ogłosił się księciem Giorgio I. Panował aż do śmierci w 2009 r. Obecnie panuje Marcello I. Według uchwalonej w latach 90. konstytucji książę jest wybierany na 7 lat. Chyba więc w tym roku będą w Sebordze wybory. Książę Marcello jest zamożnym przedsiębiorcą, więc poddani nie muszą wydawać pieniędzy na jego utrzymanie. 
Władzą ustawodawczą jest Rada Przeorów, to raczej nawiązanie do wielowiekowego władztwa benedyktynów. Nie są to księża, ale obywatele urodzeni, ochrzczeni i mieszkający w Sebordze. Władzę wykonawczą sprawuje Tajna Rada składająca się z księcia i 9 ministrów. Pięciu z nich jest wybieranych w drodze demokratycznych wyborów. Ciekawe jak u nas by się taki system sprawdził.
Oprócz tego jest tutaj również sindaco, czyli burmistrz, jak w każdej włoskiej gminie. I oczywiście kilkunastu urzędników.
Pałac rządowy, tu urzęduje książę

Na dole w pałacu rządowym jest dobra restauracja
Skrzynki na listy w barwach
księstwa
Od spraw zagranicznych
jest księżna Nina


Księstwo ma swoją flagę. Od 1995 r znowu emitowana jest lokalna waluta - luigino, której wartość jest równa 6 dolarom amerykańskim (stały kurs). Luigino był już emitowany w Sebordze w XVII wieku. Wydawane są również znaczki. Na rogatkach stoją budki strażnicze. Służbę pełni 1 żołnierz. To cała seborgańska Corpo della Guardia. Jest muzeum instrumentów muzycznych. Odbywają się różne święta z właściwą dla Włoch oprawą. To wszystko bardzo przyciąga turystów. Baza hotelowa została rozbudowana, miasteczko coraz bardziej się odnawia. Produkuje się i sprzedaje lokalną żywność, oliwę, wino. Księstwo prosperuje zupełnie dobrze, przy aprobacie włoskich władz. Jest własna gazeta, strona internetowa. Seborga uczestniczy w targach za granicą, książę składa oficjalne wizyty
W budce nie było akurat umundurowanego strażnika. Pojawia się tylko czasami.


Kościół San Bernardino patrona Seborgi
We Włoszech istnieje jeszcze jedna mikronacja - Filettino, miasteczko w Lacjum w prowincji Frosinone. Ogłosiło się księstwem w 2012 r w ramach protestu przeciwko oszczędnościowej likwidacji gmin poniżej 1000 mieszkańców. Księstwo Filettino zamieszkuje około 550 osób natomiast Antico Principato di Seborga 320.
Zatrzymałyśmy się na obrzeżu położonej na wzgórzu Seborgi, w miłym i wygodnym agriturismo. Widok stąd rozciągał się piękny - na Alpy Liguryjskie i oddalone o 20 km morze.


Późnym popołudniem wybrałyśmy się do Seborgi. W górę prowadziła wąziutka droga. Udało się jakoś zaparkować, co jest problemem w każdym włoskim górskim miasteczku. Na Piazza przy wejściu już ustawiano stoły, bo wieczorem miało być jedzenie i tańce. Taka częsta w sezonie atrakcja dla mieszkańców i turystów. Oficjalne święto to przede wszystkim dzień patrona św. Bernarda - 20 sierpnia. Wtedy to jest uroczyście. Rodzina książęca, ministrowie, biskupi.  Na tym spotkaniu towarzyskim podczas naszego pobytu książę się nie pokazał. Dostałyśmy biały jednorazowy obrus i zasiadłyśmy do jedzenia. Potrawy i napoje wydawały okienka, oczywiście za opłatą. Niewielką. Wzięłyśmy coniglio czyli królika po liguryjsku. Nie zachwycił. Wino też nie było zbyt dobre. Po prostu jestem już rozpuszczona winami z Sycylii, Trentino, Apulii, Piemontu...
Po jedzeniu na środku będą tańce

Samo miasteczko to kilka pnących się lekko w górę wąskich uliczek, malowniczych zaułków. Wszystko stare i śliczne. Ślady kawalerów maltańskich, łukowate bramy, restauracje, sklepiki. Część jeszcze zaniedbana, ale już pałac rządowy odnowiony i widać działania renowatorskie w wielu miejscach. Bardzo dokładne obejście miasteczka zajmuje mniej niż godzinę. Bardzo dokładne. Po dwa razy chodziłyśmy niektórymi uliczkami, żeby doczekać do początku imprezy na placu.






























Stary książę siadał na ławce na placyku z poddanymi i tak leniwie na pogawędce spędzali czas, często przy szklaneczce wina. Widziałam to na zdjęciach. Młody książę rządzi w innym stylu, jest dodatkowo zajęty prowadzeniem swojej firmy. Marcello Menegatto, bo tak nazywa się książę, ma ładną żonę Ninę, lubianą przez poddanych. Pełni ona funkcję ministra spraw zagranicznych. Rodzina Menegatto, rezydująca w Lugano w Szwajcarii, dorobiła się na nylonie do produkcji damskich pończoch. Marcello lubi pilotować, żeglować, prowadzić najszybsze samochody. Jak to książę. Jeżeli mieszkańcy uznają, że udało mu się rozwinąć Seborgę, to zapewne wybiorą go po raz kolejny.


niedziela, 5 lutego 2017

Liguria, Shanti House, miejsce magiczne

Nocowanie w Ligurii jest na ogół dość drogie. Trzeba się sporo naszukać, żeby znaleźć coś w atrakcyjnej cenie. 20 € za noc to niewątpliwie świetna cena. Nawet w 2009 r. Wracając z Prowansji przejechałyśmy (z Ewą) całą riwierę liguryjską z zamiarem obejrzenia Cinque Terre,  po raz pierwszy z dojazdem pociągiem. Hotele na wybrzeżu były zbyt drogie. W górach niedaleko Lavagny znalazłam Shanti House, za te 20 € wtedy. Droga wąska, z widokami. Prato Sopralacroce. Zanoni Alto. Kamienny stary dom na zakręcie drogi. 


Szukamy czegoś co mogłoby być recepcją. Nie ma, za to jakaś ładna młoda kobieta jeździ odkurzaczem. To Martina. Wchodzimy do środka. Cudnie. Kamienne ściany, stare drewniane okna, stare sprzęty, wielkie siedziska. Tu czy tam ktoś siedzi, leży. Idziemy na górę. Takich schodów jeszcze w hotelu nie widziałam. Zupełnie podobne do tych co prowadzą u mnie na wsi na strych, po prostu dechy. A co zabawniejsze  - ściana przy której są schody, wyłożona jest grubym materacem, takim jak do spania. Jakby ktoś spadał, co na tych schodach jest bardzo prawdopodobne, to nie rozbije się o nierówną, chropowatą ścianę z kamulców.




Wspólna sypialnia dla stałych bywalców
Pokój z dwoma łóżkami, indyjskie narzuty. W ogóle w wystroju mnóstwo elementów hinduskich. Nazwa zobowiązuje. Shanti po hindusku znaczy prosto, swobodnie, w pokoju. I taki tutaj panuje styl.
Łazienka albo na dole, z której korzystają również gospodarze - Martina i Franco, albo w drewnianym budyneczku obok, na skarpie z wygodnym dojściem z poziomu piętra. Nie jest to moje ulubione rozwiązanie, ale dla tutejszej atmosfery mogę się przemęczyć. W ogrodowej obszernej łazience był nawet skorpion, ale nie wykazywał żadnej agresji. Ładnie pozował do zdjęcia za przejrzystą pleksiglasową płytą wyściełającą prysznic.
Dwie łazienki w domku obok
Ściany z żywego kamienia
Drzwi na skobel, tutaj drzwi nie zamyka się na klucz


Idziemy do kuchni. Ogromny stół, wszystko leży na szafkach i blatach dookoła, kamienny zlew. Wielka lodówka. Wszystko co tam się znajduje jest do naszej dyspozycji, tyle że samoobsługa. Panuje absolutna wspólnota.






Kolacja wieczorem będzie przy grillu, przy stole na zewnątrz pod drzewami. Pippo i Franco zajmują się mięsem. Martina przywozi od matki michę poziomek. Goście przynoszą dodatkowo co chcą. My butelkę francuskiego wina i polskie kabanosy, które jakoś się uchowały. Są jeszcze Francuzi, Anglicy, już któryś raz z kolei. Mięso ułożone na ruszcie Pippo  natrzepuje  gałązkami rozmarynu maczanymi w oliwie. Jaki zapach!
Piec już rozpalony


Biesiadujemy, rozmawiamy pod rozgwieżdżonym niebem. Polskie kabanosy bardzo smakują. Wino lekko płynie przez gardło. Coraz weselej. Wspaniale. Atmosfera niepowtarzalna. 

Martina wyjada resztę poziomek z miski
Byłam tam 2 razy i zawsze królował luz. Wspólne kolacje, śniadania.  Ostatnim razem ja i Maryla robiłyśmy z Pippo makaron z sosem pełnym warzyw z ogródka. Franco przyniósł wielką szynkę, którą cieniutko kroił. Zawsze są jakieś miejscowe sery, pyszny chleb. 




Ponieważ nasz pokój ma podłogę z grubych dech, a przez szpary widać światło z położonego niżej salonu, czułyśmy nawet jak ktoś chyba popalał marychę. To też w stylu.
Gdy byłam w Shanti ostatni raz to pokój kosztował 30 € za 2 osoby. Nic się nie zmieniło poza tym, że zniknęły krowy. Chyba nikt nie miał ochoty i czasu na ich obrządzanie, bo rozrósł się ogródek warzywny. Teraz koszt wynosi 20 € za osobę a jeżeli jest się przynajmniej 2 dni to 15€.
Można sobie posiedzieć w cieniu...

Krów już nie ma... (2009 r)
 

Śledzę co tam się dzieje, na Facebooku. Martina poszła do pracy, zapewne Shanti nie przynosi wystarczających dochodów, żeby utrzymać ich trójkę. To bardziej sposób życia niż sposób na godziwe zarabianie. Ale można im pozazdrościć tego życia na luzie, pięknej przyrody wokół i przyjaciół z całego świata, którzy lubią tu wracać. Też bym chciała jeszcze tam wrócić...
Okolica jest piękna, szczególnie dla tych co lubią chodzić, bo jest mnóstwo szlaków, które można przemierzać zarówno pieszo, jak i rowerem a również konno. To teren Parco Naturale Regionale di Aveto. Shanti leży na wysokości 700 m n.p.m. 300 m wyżej położone są jeziora Giacopiane, gdzie można plażować, kąpać się, łowić ryby a nawet zrobić barbecue. A jesienią w okolicznych lasach jest mnóstwo wspaniałych grzybów. Jak dobrze byłoby wtedy tam pojechać, tymbardziej, że ostatnie lata były w Polsce grzybowo kiepściutkie.
Do morza, do Riviera di Levante jest 22 km. Stąd można zacząć wyprawę do Cinque Terre.

Prato Sopralacroce, najbliższe miasteczko.