środa, 27 maja 2015

Trentino - wina i sery

Wczoraj był dzień wina i serów. Pojechałam do nowej cantine - Salizzoni w Calliano. To przy drodze ss 12, niedaleko Rovereto. W górze widać potężny zamek - Castel Beseno. I taką też nazwę nosi najbardziej znane tutejsze wino - moscato giallo. Romana twierdzi, że to najlepsze moscato, bo jest odpowiednio słodkie. Perlato, Victor, Gewurztraminer, Maybe i oczywiście Castel Beseno to zawartość zakupionego kartonu.




Zaraz po drugiej stronie rzeki, w Nomi,  Azienda Agricola Grigoletti. Kupiłam Merlot Carestel, czyli wersję tańszą, które z ogromną przyjemnością pijam od ubiegłej jesieni, oraz kilka butelek droższego, którego jestem bardzo ciekawa. Skoro Carestel jest tak pyszny, to Antica Vigna musi być doskonała. Dostałam jeszcze butelkę Cabernet do spróbowania.

 Potem tradycyjnie Longariva w Rovereto, gdzie tak jak zamierzałam, kupiłam Zinzele. W Palermo wypijemy. Ciekawe czy warte tych 25 euro. W ładnym wnętrzu dobrze wybiera się wina.

Jeszcze przed przerwą obiadową udało mi się wejść do Cantine d'Isera po Marzemino. Cavit zostawiam na drogę powrotną. Pokrążyłam wśród winnic, widoki są przepiękne. Zieleń taka soczysta. I te róże rozkwitłe na końcu rzędów winorośli...


Jak wina to i sery. Jadąc z Rovereto w stronę  Riva del Garda w Loppio kupuje się Formaggio di Montagna, niezwykle smakowity. Oczywiście zawsze skuszę się jeszcze na inne sery, ale ten smakuje najlepiej. Na dodatek sprzedawca jest niezwykle dynamiczny i wesoły. Mam wrażenie, że zawsze dostaję więcej niż to za co płacę.
W Rovereto zaglądam do Caseificio Sociale Sabbionara. Łatwo tam trafić, bo przy wjeździe na parking sklepu stoi krowa naturalnej wielkości. Każdy ser który tam kupię jest bardzo smaczny. Sprzedawca chętnie daje próbować, więc nie kupuje się w ciemno. Zapakowane sotto vuoto bez problemu wytrzymają podróż.




Przejechałam wschodnim brzegiem Lago di Garda od Torbole do Gardy. Piękna droga, pod warunkiem, że nie ma dużego ruchu samochodów. W weekendy i wakacje ta trasa zamienia się w korek. Teraz był wtorek, przed sezonem, więc jechało się płynnie. Niestety pogoda była kiepskawa - popadywał deszcz a jezioro było mocno przymglone. Na dodatek zauważyłam coś niepokojącego. Piękne i majestatyczne cyprysy na Gardą usychają. Niektóre już całe są rude, inne zaczynają po trochu żółknąć. Czy jest dla nich ratunek? Kilka lat temu bardzo chorowały palmy we Włoszech. Bardzo wielu nie udało się uratować.



















Teraz jestem już w Torre Pedrera w pobliżu Rimini. Hotel Ciondolo d'Oro bardzo przyjemny, przemili właściciele. Musiało tutaj niedawno lać, bo piasek na plaży ciemny i ubity, nasączony mocno wodą, można po nim chodzić prawie jak po asfalcie. Nic nie musiałam wytrzepywać z butów. Za nic bym nie chciała spędzać tutaj wakacji. Plaża szeroka, ładny piasek, same hotele, restauracje, bary, sklepy. Wiele osób lubi takie miejsca, ale gdy popatrzyłam na plażę, która jak okiem sięgnąć, ciasno zapełniona jest leżakami i parasolami, to nie wyobrażam sobie odpoczynku w takim tłumie. Obecnie, a jest to jeszcze długo przed sezonem, więc cisza i spokój. Raz byłam przez jeden wieczór w lipcu w Rimini, podczas pierwszego pobytu we Włoszech w 1987 r. Był tak niesamowity tłum, że poruszać się było trudno. Ale Włosi kochają takie stadne spędzanie wakacji.

Z Vattaro pojechałam przepiękną drogą przez góry - przez Centa San Nicola, Carbonare. Było słońce, więc widoki cudowne.


Serpentyny, strome zjazdy i podjazdy, to co lubię najbardziej. W Piovene Rocchette jest początek autostrady A31 Valdastico. I niedaleko zaczyna się równina, znikają piękne górskie widoki. Dolina Padu, spichlerz Włoch. Ale krajobrazowo nuda, trzeba jak najszybciej przejechać. A31 przerywa się kawałek za Vicenzą, ląduje się na zwykłej drodze, ale za kilkanaście kilometrów autostrada pojawia się znowu, piękna, gładka i pusta. Przejechałam wszystkie czynne odcinki aż do Rovigo. 

Później postanowiłam jechać na skróty, żeby ominąć Ferrarę i wyjechać na superstradę łączącą Ferrarę z Porto Garibaldi, już niedaleko Ravenny. Nakręciłam się między polami pszenicy, jęczmienia i buraków, ale dojechałam. Superstrada nie ma numeru, nie ma nazwy jaką posiada większość tutejszych dróg, więc próżno było oczekiwać, że znajdzie się ją na drogowskazach. Pojawiła się raz, tuż przed wjazdem, jako raccordo autostradale Ferrara - Porto Garibaldi. Dobrze że było dzisiaj słońce, co pomagało złapać kierunek.
Konieczność jazdy bezimienną superstradą była podyktowana tym, iż  zaraz za zjazdem z niej na drogę 309 z Wenecji do Ravenny (ta nazywa się Romea) jest moje ulubione centrum handlowe "Le Valli". Oczywiście bagażnik wypełnił się jeszcze bardziej torebkami, butami i winem.  Nie były to drogie zakupy, ale jakież ładne. Jest tam świetny sklep z butami i torebkami, którego nigdzie indziej nie spotkałam. Nazywa się Tacks, i są tam ładne i niedrogie rzeczy.
A obok Oviesse, w którym w tym roku wszystko mi się podoba. Z Oviesse właśnie tak mam - co drugi rok kolekcja mi się podoba i kupuję wtedy za dużo. Ale nie mam wyrzutów sumienia, podzielę się zakupami z Marylą. 
Potem Ravenna i oczywiście najlepsze lody w lodziarni "Nuovo Mondo" naprzeciwko dworca. Pistacchio i caramello. Bajeczne. 
Ponieważ zbliżała się osiemnasta, więc pojechałam do Lido Adriano w nadziei, że moje ulubione ristorante "Cinque e mezzo" będzie już otwarte. Było. Gdy tylko stanęłam w drzwiach pojawił się Gianni, żeby mnie powitać, przyniósł kartę, wypytał o Marię, bo powiedziałam, że jestem w drodze do niej. Jakie to przyjemne być tak witanym gościem. Przynajmniej raz w roku staram się tam zjeść pyszną jak zawsze kolację. Dzisiaj jadłam oczywiście makaron, po raz pierwszy "mari e monti", czyli z prawdziwkami i krewetkami. Pycha. Do tego tradycyjnie piwo Spaten z beczki (alla spina) i espresso.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz