niedziela, 30 listopada 2014

Na południe -wzdłuż morza Tyrreńskiego- wybrzeże Cilento, Sapri, Maratea

Autostrada A3 Salerno - Reggio Calabria jest bardzo malownicza, a po prowadzonych w ostatnich latach remontach i przebudowach, zrobiła się zupełnie dobra. I co najważniejsze - jest bezpłatna.
Ja jednak wolę zwykłe drogi. Oczywiście jazda nimi trwa znacznie dłużej, ale też można zobaczyć z bliska mnóstwo ciekawych miejsc.
Neapol i Salerno lepiej ominąć autostradą A 3. Pierwszy odcinek nadmorskiej drogi z Salerno na południe jest zupełnie nieciekawy - płasko, wysokie trzciny, krzaczory, kempingi i hotele, nawet morza nie widać. Dopiero od Paestum i Agropoli warto tam się skierować. Czyli zjazd Battipaglia. I od Paestum jak najbliżej morza wybrzeżem Cilento. Widoki naprawdę rewelacyjne, bo droga idzie wyżej, morze w dole. Więc najlepsze połączenie - góry i morze.
Santa Maria di Castellabate
Zatoka Policastro
Mija się ładne miejscowości wypoczynkowe - Santa Maria di Castellabate, San Nicola a Mare, Capitello, Acciaroli, Pioppi, Marina di Casal Velino, Marina di Ascea, Marina di Pisciotta, Palinuro, Marina di Camerota. Szczególnie malownicza jest droga za Palinuro do Marina di Camerota. Później odchodzi już w głąb lądu i  błękit morza znika. Nad mare droga wraca przed Policastro Bussentino. Plaże są na ogół piaszczyste, miejscowości ukwiecone, pełne wszelkich atrakcji turystycznych. Jak ktoś lubi plażować, to znajdzie tu idealne warunki.
Sapri - miasteczko nad zatoką Policastro, to ostatnia nadmorska atrakcja na południu Kampanii. Tu kończy się Cilento.
Plaża jest szeroka, z ciemniejszym piaskiem i mnóstwem kamieni wyszlifowanych przez wodę. Ilekroć tam przejeżdżam, a zdarza sie to często, wstępuję na plażę po kamienie. To już stało się zwyczajem. Miły przerywnik w podróży. Samochód w cieniu rozłożystego drzewa i spacer po plaży. Kamienie są bardzo ładne - różne odcienie szarości w jaśniejsze paski. Przypominają mi Sapri, leżą we wszystkich moich doniczkach.  
Piccola gemma del mare del Sud - czyli mały klejnot morza na Południu, tak powiedział o Sapri Cicerone. Jak wszystkie miejscowości we Włoszech ma bardzo długą historię. Turystyczne Sapri to piękny nadmorski zadrzewiony deptak, hotele wzdłuż lungomare, restauracje, bary, kawiarnie.
 Jest oczywiście centro storico, nazywane Marinella, gdzie można pospacerować wąskimi uliczkami, niektórymi nawet bez towarzystwa samochodów.
Sapri to miejsce związane z historią zjednoczenia Włoch. Na lungomare stoi pomnik upamiętniający tragicznie zakończoną wyprawę Carlo Pisacane, stronnika Garibaldiego. Chciał on zachęcić mieszkańców tych stron do walki z Burbonami.  Większość jego współtowarzyszy zginęła z rąk okolicznych chłopów uprzedzonych przez władze o przybyciu niebezpiecznych zbiegów. Reszta trafiła do więzienia, a Pisacane popełnił samobójstwo. Na wystającej z morza skale Scoglio dello Scialandro , położonej przy drodze do Maratei, znajduje się posąg "La spigolatrice di Sapri", zbieraczki kłosów, świadka tych wydarzeń. Jadąc w stronę Maratei trzeba zaparkować przy pierwszej pinii, stąd w dole, na morzu widać skałę z posągiem. Niestety nie miałam lornetki, aby zobaczyć to dokładnie.
Jeszcze dwa lata temu można było dopłynąć do Sapri statkami Metro del Mare. W sezonie działały linie łączące wszystkie porty na południe od Neapolu, aż do granicznego Sapri. Ze względów ekonomicznych linie zostały zlikwidowane. Była to niewątpliwa atrakcja turystyczna, chyba jednak zbyt mało znana skoro musiała upaść.
Za Sapri zaczyna się jeden z piękniejszych odcinków tej drogi (Strada Statale 18 czyli Tirrena Inferiore). Prowadzi po skalnej półce - wystarczająco szerokiej, żeby nie mieć dreszczy - w dole cudownie błękitne i turkusowe morze, z drugiej  strony góry. Jest sporo miejsc do zatrzymania się, można spokojnie zrobić zdjęcia, nacieszyć oczy pięknym widokiem.
I samotne pinie przy drodze.
 Droga zbliża się do miejscowości Maratea. Tutaj mamy coś bardzo atrakcyjnego. Popatrzmy w górę. W pewnym momencie na szczycie Monte San Biagio ukaże się biała monumentalna figura Christo Redentore z rozłożonymi ramionami. Jest druga na świecie co do wielkości, po Chrystusie z Rio de Janeiro. Wysoka na 22 m, a ramiona mają rozpiętość 19 m, sama twarz 3 m. Stoi na wysokości ponad 620 m n.p.m, więc z dołu wydaje się niewielka. 
Wjazd na górę jest dobrze oznakowany, a droga bardzo kręta i pnąca się w górę bardzo ostro. Kto ma lęk wysokości, to lepiej niech się tu nie zapuszcza. Szczególnie ostatni odcinek po krętej estakadzie dostarcza dużych emocji.
Trzeba jechać do końca, aż do zakazu ruchu. Parking jest spory, z pięknym widokiem. Ale to dopiero początek. Jeszcze trzeba podejść nieco w górę do Bazyliki San Biagio.
W Bazylice znajdują się relikwie San Biagio czyli świętego Błażeja. Jest on patronem Maratei i 134 innych włoskich miast. Ten żyjący w III wieku w Sebaste w Armenii  lekarz i biskup, zginął śmiercią męczeńską. Jest patronem chorujących na gardło, jak również otolaryngologów. Wzięło się to stąd, że w cudowny sposób uleczył chłopca, któremu w gardło wbiła się rybia ość i groziło mu uduszenie. Nie korzystał ze swoich umiejętności lekarskich, ale raczej z nadprzyrodzonych. Gdy w 732 r szczątki świętego płynęły statkiem z Armenii do Rzymu, z powodu burzy trzeba było przybić do brzegu, właśnie w  Maratei. Wierni zabrali relikwie i umieścili w kościele. Choć święto San Biagio wypada 3 lutego, tutaj obchodzone jest w drugą niedzielę maja, w rocznicę wylądowania statku z relikwiami. Może kiedyś na nie trafię, jak odpowiednio ułożę mój majowy wyjazd.
Na wprost kościoła stoi statua Christo Redentore. Stworzona przez florenckiego rzeźbiarza Bruno Innocentiego, ze zbrojonego betonu pomieszanego z marmurem z Carrary, figura waży 400 ton. W 2015 r planuje się uroczyste obchody 50 rocznicy jej posadowienia tutaj. Po drodze mija się mało widoczne ruiny castello.

Widok, który roztacza się z miejsca gdzie stoi Chrystus, jest niesamowicie piękny, nawet gdy pogoda nie jest zupełnie słoneczna. Wart trudów krętej drogi.
Jeżeli chce się mieć dobre zdjęcia Redentore trzeba wjechać na Monte San Biagio przed południem. Posąg stoi tyłem do morza, a więc twarzą na wschód, dlatego najlepsze oświetlenie jest rano.



sobota, 22 listopada 2014

Na południe - Certosa di San Lorenzo a Padula

Prawdziwe Włochy są już tylko na południu. Dlatego lubię zanurzyć się w boczne drogi na południe od Salerno. O Cilento, to końcówka Kampanii, już pisałam. Jeszcze zostało mi  tam trochę dróg do przejechania, trochę miejsc do opisania, więc na pewno jeszcze tam się wybiorę.
Jeżeli już dotrzemy na południowy kraniec Kampanii bezwarunkowo trzeba zwiedzić barokowy klasztor kartuzów pod wezwaniem św Wawrzyńca w Paduli
Monumentalny kompleks zajmujący powierzchnię ponad 50 tys m.kw (ponad 5 hektarów) ma największe na świecie chiostro (krużganki) o powierzchni 12 tys m.kw . otoczone 84 potężnymi kolumnami.



Wnętrze mieści przeszło 320 komnat,  jest 13 dziedzińców, 52 klatki schodowe, ponad 40 fontann, piękne ogrodyKlasztor założony został w 1306 roku przez Thomasa Sanseverino. Jego budowa trwała prawie 500 lat, w czasie których był wielokrotnie przebudowywany i rozbudowywany. W drugiej połowie XX wieku w części zabudowań klasztornych zostało utworzone Muzeum Archeologiczne.
Mnisi już tutaj nie mieszkają, można więc klasztor zwiedzać. Czynny jest cały tydzień, oprócz wtorku, od 9.00 do 19.00. Bilety normalne kosztują 4 euro, ulgowe 2 euro, za darmo wchodzą obywatele UE, którzy nie skończyli 18 lat i w wieku powyżej 65 lat .


















Trzeba się sporo nachodzić, żeby wszystko obejrzeć. Ale warto. Kościelne wnętrza są pięknie zdobione, to barok charakteryzujący się ozdobnością. Można też wejść do celi, która wcale nie jest mała - składa się z dwóch a czasami nawet trzech obszernych pomieszczeń. Zupełnie wygodnie tu się żyło mnichom.
Prowadzili produkcję rolniczą, przetwórczą. Klasztor świetnie prosperował aż do końca XVIII wieku. W 1807 r certosa została zlikwidowana a mnisi zmuszeni do jej opuszczenia. Wynieśli się zabierając zgromadzone dobra. Za kilka lat mnisi wrócili jeszcze do klasztoru, ale nie odzyskał on poprzedniej świetności. W 1866 r zakonnicy ostatecznie opuścili Padulę. Certosa stała się pomnikiem narodowym.
W czasie pierwszej wojny światowej (grande guerra jak mówią Włosi), był na terenach klasztornych obóz jeniecki, w którym przebywało 10 tys. Czechów i Słowaków. Stworzyli oni później legion walczący na północy Włoch. Również podczas II wojny byl tutaj stalag. W latach 60. rozpoczęto renowację klasztoru, podupadłego przez czas gdy stał pusty.  Klasztor odzyskał swoje imponujące piękno.

 
 Koniecznie trzeba wejść do ogromnej kuchni z wielkim piecem z kolorowych kafli, okapem, kamiennymi zlewami i stołami. To tutaj, jak głosi legenda, usmażono jajecznicę z 1000 jaj dla Karola V (XVI w) i jego gości.
Aby dojechać do klasztoru trzeba opuścić autostradę A3 zjazdem Buonabitacolo, Padula. Klasztor leży u stóp wzgórza, na którym usadowiło się miasteczko Padula - widać je ponad dachem chiostro. Jest tutaj duży parking, z którego trzeba pod górę pójść do wejścia. Ale znacznie lepiej parkuje się na ulicy biegnącej w górę, czasami uda się postawić samochód w cieniu drzew bardzo blisko bramy. Oczywiście nie w weekend i nie w sezonie.


środa, 5 listopada 2014

Sycylia, Castelvetrano, specjały z doliny Belice i Garibaldi

30 października, ostatni dzień w Palermo leniwy absolutnie. Pogoda zmienia się na gorszą, jeszcze niedawno świeciło słońce i widać było błękit morza a teraz wszystko zaczyna przechodzić w granat. Grzmi, jak u nas latem.
Ale i tak ciepło. Od kilku dni temperatura oscyluje wokół 20 st.C, co w porównaniu z polskimi przymrozkami wypada bardzo dobrze. Ale to nie to co rok temu, kiedy 30 października było 30 st. C. Wyjątkowo ciepło, bo zazwyczaj jest tak jak teraz.
W ciągu dwóch tygodni tylko jeden dzień spędziłyśmy poza Palermo. Pojechałyśmy do Castelvetrano, niedaleko Mazara del Vallo. Po drodze pokrążyłyśmy w dolinie Belice w poszukiwaniu dobrej oliwy i wina. Oliwa, z  oliwek odmiany Nocellara del Belice, uchodzi za jedną z najlepszych na Sycylii. W zasadzie bardziej ceniona jest tylko ta z Monti Iblei w okolicach Ragusy.
W Santa Ninfa trafiłyśmy na wytwórnię, w której było to co chciałyśmy kupić. Pyszna oliwa. Delikatna w smaku.
Dolina Belice została w 1968 r zniszczona silnym trzęsieniem ziemi. Oglądałam kilka miast po tym trzęsieniu - Poggioreale, Santa Margherita di Belice i Gibellina.

Santa Margherita di Belice
Gibellina przestała w zasadzie istnieć. Na jej miejscu jest betonowa replika zarysu miasta na stoku wzgórza. Przejmujące wrażenie.

Tu była Gibellina
Nowa Gibellina została wybudowana kilkanaście kilometrów dalej. To chyba jedyne włoskie miasto bez starówki. Jest tam bardzo oryginalny kościół.

Nowa Gibellina
I jest też dobra Cantina - Orestiadi, gdzie dokonałyśmy sporych zakupów tuż przed południową przerwą. Jak powiedział sprzedawca, kiedy wyjaśniło się, że język którym się porozumiewamy to polski a nie rosyjski, Orestiadi sprzedaje wina do Polski, do delikatesów Alma. Oczywiście zaraz sprawdziłam po ile wina te są sprzedawane w Almie. Jakieś 2,5 raza drożej niż w Gibbelinie. Więc tym bardziej zakupy można uznać za udane. Na dodatek zostałyśmy zaprowadzone do piwnic pełnych beczek z dojrzewającym winem.






Wytwórnia serów w Cammarata
Ser którego smak pamiętam do dziś kupiłam kilka lat temu jadąc boczną drogą w Bazylikacie. Przy szosie pasły się piękne krowy a przy wjeździe do gospodarstwa stała tabliczka, że tu sprzedaje się sery. Wstąpiłyśmy więc. Powitała nas starsza kobieta w zagnojonych gumowcach, właśnie coś robiła w oborze, raczej przy oborniku niż przy mleku. Ale zaraz nas zaprowadziła do pomieszczenia, w którym powstawały sery. Nasz Sanepid na pewno powiesiłby na drzwiach wielką kłódkę. Ale dobrze że tam Sanepid nie zagląda, sery których spróbowałyśmy były niesamowicie pyszne. Jadłyśmy potem po kawałeczku, żeby tej przyjemności starczyło na jak najdłużej. Zawsze jeżdżę z porządną samochodową lodówką, więc przysmakom nie grozi zepsucie.
Wracajmy jednak na Sycylię. Do Castelvetrano.
Chciałyśmy kupić pane di Castelvetrano, pyszny ciemny chleb, tutejszą specjalność. Niestety, minęło południe, więc wszystkie piekarnie były zamknięte. W czasie sjesty tylko bary są czynne i niektóre większe sklepy, na których widać napis - orario continuato. Trzeba czekać do 16.00 - 16.30, żeby żaluzje podjechały w górę. Pochodziłyśmy więc po starej części miasta.
 

Teatro Selinus w Castelvetrano
 W drodze powrotnej przejechałyśmy w pobliżu świątyni w Segeście, ale już było za późno na zwiedzanie. Jednak bardziej żałuję, że nie było czasu, aby pojechać do pobliskiego Ossario di Pianto Romano. Wysoki obelisk (33 m) z białego kamienia postawiony pod koniec XIX w na szczycie wzgórza jest widoczny z daleka.

Ossario di Pianto Romano
Upamiętnia on garibaldczyków, jak również ich przeciwników z armii Królestwa Obojga Sycylii, poległych w bitwie pod niedalekim Calatafimi. Zwycięstwo "czerwonych koszul" (tak zwano garibaldczyków) i sycylijskich ochotników w maju 1860 r  nad wojskami Bourbonów zapoczątkowało proces zjednoczenia Italii. Dlatego ossario jest dla Włochów miejscem symbolicznym. Mówi się, że każdy Włoch powinien tam choć raz w życiu pojechać. 
Następny raz będę na Sycylii na przełomie maja i czerwca przyszłego roku. Mam nadzieję, że uda mi się wtedy zobaczyć Pianto Romano. I przeczytać na opartej na 4 kolumnach kamiennej steli,  stojącej na końcu cyprysowej Viale della Rimembranza, słynne słowa Garibaldiego powiedziane do generała Nino Bixio, który radził aby się wycofać - "Qui si fa l'Italia o si muore", co można przetłumaczyć jako - Tu się tworzy Italię, albo się umiera.
Niespełna rok po bitwie pod Calatafimi nastąpiło proklamowanie Zjednoczonego Królestwa Włoch pod władzą Wiktora Emanuela II.