poniedziałek, 3 czerwca 2013

Nareszcie słońce

Nie zawsze w hotelu był sprawnie działający internet, więc nie mogłam pisać na bieżąco.
Pisałam o deszczu, ale to było nic. W Wenecji pojawiło się nawet słońce, podobnie w Rawennie. W Perugii trochę popadało, więc spacer po mieście był ograniczony a zdjęcia kiepskie. W Asyżu pogoda była możliwa, a w Spoleto popołudnie zaskoczyło słońcem. Wieczorem w ristorante na Piazza Mercato  do kolacji piłyśmy wspaniałe Sagrantino di Montefalco i wydawało się, że wreszcie zacznie się prawdziwie włoska pogoda. W nocy oczywiście lało, ale rano znowu pokazało się słońce. Był to czwartek, Boże Ciało - u nas święto i dzień wolny od pracy, natomiast we Włoszech normalny dzień pracy. Procesje odbywają się dopiero w niedzielę.
Orvieto zdołałyśmy przejść w słońcu. Fronton duomo jest zachwycający. Widziałam go już tyle razy, ale za każdym razem jestem oczarowana. Najbardziej lubię wejść w ulicę wychodzącą na piazza Duomo na wprost katedry. Nagle w prześwicie ulicy pojawia się to cudo.

Pamiętam jak pierwszy raz przyjechałam do Orvieto. Krążyłam samochodem po uliczkach szukając katedry. I nagle pojawiła się w wylocie ulicy. Do tej pory pamiętam to wrażenie. Całe stare Orvieto jest warte zobaczenia. Jest jeszcze podziemne miasto. Można tam spędzić wiele godzin, ale w pamięci pozostaje przede wszystkim fronton duomo.
Gdy ruszałyśmy z Orvieto zaczęło się szybko zachmurzać. W Narni zobaczyłyśmy na drodze warstwę gradu rozjeżdżanego przez samochody. Wiatr wiał coraz silniej, zaczął padać deszcz. Coraz mocniej. Pod Terni nagle zabębnił o karoserię grad. W jednej chwili zrobiło się biało. Schowałam się pod dach na stacji benzynowej, jak wiele innych samochodów. Waliły pioruny, wokół płynęła biała od lodu rzeka. Wrażenie przerażające. Trwało to ponad godzinę. Strach było jechać w tej wodzie i lodzie. Przydałyby się zimowe opony. Gdy trochę zelżało ruszyłyśmy w żółwim tempie w stronę Avezzano, gdzie miałyśmy zarezerwowany nocleg. Co chwila przychodziła nowa fala gradu.

Tak wyglądało w pobliżu Terni

Już kilka razy w Italii dopadał mnie grad. Ale trwało to kilka czy kilkanaście minut i niedługo nie było śladu po lodowych kulkach. Teraz ślady będą zapewne na zawsze na karoserii mojego samochodu. Wolę nie sprawdzać.
Ostatni dzień maja też upłynął w deszczu. Miał to być dzień pięknych górskich krajobrazów w Abruzzo i dalej na południe. Niestety, poza krótkim przebłyskiem słońca nad Lago di Barrea, z nieba stale lała się woda. Na dodatek było zimno 6-7 stopni. Wszystko się pokręciło. W Polsce było w tym czasie znacznie cieplej.
1 czerwca w sobotę wydawało się, że już po deszczach. Cieplej, bardziej słonecznie. Ale gdy wieczorem kończyłyśmy kolację w jednej z licznych ristorante w Tropei, rozpętała się burza z niesamowitą ulewą. Wracając do samochodu raczej płynęłyśmy niż szłyśmy. Woda spływała w dół ulicami. Buty schły 2 dni. Lało jeszcze przez pół nocy, ale od niedzieli wreszcie słońce. Jesteśmy na Sycylii.

Port w Cefalu

                                
                                        










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz