piątek, 26 kwietnia 2013

Arborio i parmiggiano

Słowiki  drą się jak oszalałe, nadrabiają zaległości. Jest ich w pobliżu domu kilka, bo do którego okna bym nie podeszła to słychać głośne trele. Na szczęście Bonifacy to typowy kocur i nie lubi się męczyć, więc mam nadzieję, że nie zapoluje na słowiki, jak jego poprzedniczka kotka, uwielbiająca polowania na ptaszki. Przecież pani słowikowa ma gniazdko na ziemi, więc stanowi łatwy łup. Na razie słowików przybywa, słychać je nawet przez zamknięte okna.
Za miesiąc będę już w Italii. Tym razem wybieram się po raz drugi przez Grossglockner Hochalpenstrasse licząc na słoneczną pogodę , a więc ładniejsze zdjęcia. Jeżeli słońce nie dopisze, to jadę inną drogą - przez Felbertauerntunnel. Kilka lat temu płaciłam za przejazd 10 €,  w tym roku dalej kosztuje 10 €. Dziwny przypadek, wszystko przecież drożeje.
Jeszcze nie posprzątałam samochodu po zimie i na tylnej półce wciąż leży ryż zerwany we wrześniu na polach ryżowych w pobliżu Mediolanu. Kiedyś myślałam, że ryż rośnie na Dalekim Wschodzie, lub w innych odległych krajach, aż tu kilka lat temu jadąc do Turynu znalazłam się wśród ryżowych pól. We Włoszech uprawia się ryż arborio na risotto.
Ryżowisko we wrześniu, niedługo zbiory
W maju widać głównie rozlewiska, w których kiełkuje ryż

Największe skupiska uprawy są w Lombardii, centrum jest chyba w Vercelli , niedaleko Mediolanu.
Przyzwyczaiłam się przez te kilka miesięcy (od września) do tych ryżowych wiech, z których powoli wykruszają się nasiona. Zaraz widzę bezkresne ryżowiska, przez które jedziemy wąską drogą na skróty do Certosa di Pavia.
Okolice na południe od Mediolanu nie należą do ładnych. Na północ zaczynają się góry, prześliczne Como, lago d'Orta. Ale ryżowiska są na płaskim. To Padana, dolina Padu. Jest tutaj dużo ładnych miast i miasteczek, ale dookoła nich nizina. Przy bocznych drogach albo ryż, albo kukurydza i co mnie zdumiało, wielkie fermy bydła. Takie przemysłowe na setki krów, jakie kiedyś były w naszych PGR-ach, jakie wyklęliśmy i na ogół stoją puste.

Lombardzki "PGR"

W Lombardii pracują wydajnie na surowiec do produkcji parmiggiano reggiano i grana padana. Parmiggiano jest znacznie droższy, mnie wystarczy smakowita grana padana , której w mojej rodzinie używa się bardzo dużo. Przodują w tym spożyciu moje wnuki, które używają parmezanu do wszystkiego. A już rosół bez dużej ilości tartego parmezanu nie jest jadalny. To przecież popularna pastinia, którą karmi się włoskie dzieci i którą moje polubiły podczas pobytów na Sycylii.
W Polsce parmezan jest bardzo drogi i jakiś niewyględny. W Italii sprzedaje się kawałki nie krojone na gładko, ale takie odłupane. Kupuję takie bryły zapakowane sotto vuoto (próżniowo) i mogą one długo poleżeć w lodówce. Jeżeli nie zdąży się sera zużyć a termin ważności zbliża się do końca, ucieram parmezan elektryczną lub ręczna maszynką, pakuję w niewielkie woreczki i zamrażam. Po wyjęciu z zamrażarki od razu nadaje się do jedzenia. Jeżeli zamrozi się parmezan w kawałku, to po wyjęciu z zamrażarki musi poleżeć przynajmniej dobę, żeby doszedł do siebie. Podobno parmezan jest najzdrowszym z serów. I na dodatek jeszcze szalenie smacznym.
Sery typu parmiggiano czy grana produkowane są również w innych niż Padana regionach. Kupowałam granę w Trentino. Tak samo dobra. Natomiast w fattorii San Martino niedaleko Monterotondo Marittimo (na obrzeżach Maremmy) ser tego typu nosi nazwę primitivo. Pychota.
Już 1.30, więc dosyć tego pisania o pysznościach. Inaczej będę musiała iść coś zjeść.
Kończę i dodaję zdjęcia już następnego dnia.
Jeżeli o pysznościach, to włoskie risotto do takich należy. Każde które jadłam było wyśmienite. Ale najlepsze jadłam w Vernazzy, w Cinque Terre, w trattorii da Piva. W jednej z wąskich uliczek pnących się w górę usiadłyśmy przy stoliku na ulicy i przynieśli risotto z frutti di mare. W kamiennym garnku jeszcze bulgotało. Tego smaku nie zapomnę nigdy i muszę tam jeszcze raz wrócić. Chyba miało dodane sporo peperoncino, ale nie próbowałam jeszcze tego smaku odtworzyć. Po pierwsze ze świeżymi owocami morza u nas kiepsko, a z mrożonych to nie będzie to samo. Może spróbuję na Sycylii, bo risotto z Vernazzy chodzi za mną i moją przyjaciółką od prawie 4 lat. Byłyśmy tam w 2009 roku, w drodze powrotnej z Prowansji. Tak szybko czas leci, ale jak na razie żadne inne risotto nie przebiło tamtego.

We Włoszech jada się również orzotto, przyrządzane według tych samych zasad jak risotto. Zamiast ryżu używa się orzo, czyli kaszy pęczak. U nas pęczaku nie brakuje, można więc spróbować ugotować orzotto np z cukinią i boczkiem. Posypane obficie parmezanem jest bardzo smakowite.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz