poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Alpy początek

1 kwietnia 2013, drugi dzień Wielkanocy, śniegus dyngus, jak wymyśliły moje wnuki Jagoda i Antek.
Zanim przeniosę się do Italii kilka wielkanocnych obrazków.


Dzisiaj tak wyglądało u mnie na wsi. To wcale nie prima aprilis. Gdy szłam posypać bażantom ziarna do karmników brnęłam w śniegu po kolana. Dzieci ulepiły bałwana i postawiliśmy choinkę. I tak wyszła wyższość świąt Bożegonarodzenia nad  świętami Wielkiejnocy, W Boże Narodzenie nie było tyle śniegu. Wszystko się pokręciło.
Za to w Palermo prawdziwa wiosna, było prawie 20 stopni, trochę słońca, przelotny deszczyk. Chcę do Palermo. A będę tam dopiero za 2 miesiące, w niedzielę 2 czerwca. Wydaje się długo, ale szybko minie. Gdyby była normalna wiosna, to leciałoby szybciej przy pracy w ogrodzie. W tym roku wyjeżdżam później niż zwykle, bo dopiero w ostatnią sobotę maja.
Właśnie skończyłam rozmowę z moją przyjaciółką, która ma niedaleko Trento hotel. Tam pogoda trochę podobna do naszej. Tylko +2 stopnie, coś popaduje. Nie śnieg, natomiast kilka dni temu napadało 70 cm śniegu. Ale to przecież Alpy, więc ma prawo.
Uwielbiam Alpy. Zawsze część moich włoskich wypraw obejmuje Alpy. Przed laty, podczas pierwszych wyjazdów oglądałam je głównie z autostrady.Też pięknie. Górskie autostrady oferują piękne widoki, ale niewiele okazji, żeby się w najładniejszych miejscach zatrzymać, rozejrzeć, zrobić zdjęcia. Teraz Alpy pokonuję zwykłymi drogami. Trwa to oczywiście dłużej, ręce bardziej bolą od kręcenia kierownicą na tornante (zakręt pod kątem 180 stopni, zwany przez Sobiesława Zasadę agrafką). Jeżeli się ma lęk wysokości, to lepiej się na alpejskie drogi nie wybierać. Pamiętam pierwszy wjazd na Passo dello Stelvio we wrześniu 2000 r. Około 50 tornante - każdy jest ponumerowany, jak również podana jest wysokość. Przełęcz Stelvio znajduje się na wysokości 2760 m n.p.m i jest najwyższą wyasfaltowaną przełęczą we Włoszech. Wyższa od niej o 10 m jest tylko Col d'Iseran we Francji na wysokoalpejskiej drodze prowadzącej wzdłuż włoskiej granicy.
Mogłabym tam jeździć co roku. Widoki zapierają dech w piersiach. Na te przełęcze można wjeżdżać tylko latem, do wczesnej jesieni - najczęściej od połowy maja do połowy października. Ale nie zawsze. Gdy raz w połowie maja chciałyśmy pojechać nad Como przez Passo dello Stelvio musiałyśmy zawrócić, i zmienić drogę (przez Szwajcarię Saint Moritz), bo przełęcz była jeszcze zamknięta.
Chiuso, czyli zamknięte, na przełęczy jeszcze kopny śnieg
Zjazd ze Stelvio, w stronę Sondrio

Tornante peowadzące na przełęcz
Na Stelvio nie zawsze świeci słońce. A gdy już się wybierze tę drogę, to ciężko jest zmienić ją na inną nie nadkładając dziesiątek kilometrów. Trzeba dokładnie studiować szczegółowe prognozy pogody. Dwa lata temu nie przestudiowałam i przyszło wspinać się na Stelvio we mgle i w deszczu. Bardzo to nieprzyjemne, żadnych widoków, czołganie się od zakrętu do zakrętu , z obawą czy ktoś nagle z mgły nie wyskoczy ścinając zakręt. Wariatów nigdzie nie brakuje. Widać tylko chmurę i murki przy drodze. Trzeba było więc wrócić tam za rok. Rano, gdy ruszałyśmy z Trento też padało, ale previsioni di tempo (czyli prognoza pogody) mówiły, że wczesnym popołudniem na Stelvio będzie słońca. Wytraciłyśmy więc czas w centrum handlowym. Gdy w Spondigna skręcałam na drogę 38 wiodącą na passo jeszcze było mocno pochmurno. Ale z każdym kilometrem robiło się lepiej. Wreszcie mogłam zrobić z góry zdjęcie wijącej się po zboczu drogi. Na przełęczy już wyjrzało słońce. Oczywiście na przełęczy wielki bazar, te tłumy turystów muszą przecież kupić jakąś pamiątkę. I wiadomo, że za bardzo wygórowaną cenę, bo to przecież najwyższe miejsce we Włoszech, do którego można dojechać samochodem po asfaltowej drodze. Przy pierwszym pobycie coś kupiłyśmy, chyba jakiś haftowany alpejski fartuszek. We wrześniu ubiegłego roku królowały pluszowe świstaki. To bardzo popularne alpejskie zwierzątko. Wolałam jednak spotkać żywego. I się udało, kilka dni później we francuskich Alpach, w drodze na Col d'Iseran.
Na Stelvio spotkałyśmy rodaków. Gdy już miałam odjeżdżać zastukał mi w okno jakiś facet. Był to Polak z zapytaniem czy jedziemy od strony Sondrio. Niestety jechałyśmy dopiero w tamtą stronę. Ale o co chodzi?
Okazało się, że stoją na parkingu niedużą ciężarówką z towarem, który muszą rozładować w Bormio, około 20 km w dół. Ale nie wiedzą czy mogą jechać, bo ktoś im powiedział, że jest tam tunel, w który ciężarówka się nie zmieści. A zawrócić na tej półce nie byłoby gdzie, szczególnie dużym samochodem. Podali mi wymiary ciężarówki, swój numer telefonu i mieli czekać na sprawdzenie drogi. Ruszyłam za bardzo wysokim kamperem, który był niższy od ciężarówki o na oko pół metra. Jeden tunel, drugi, dziesiąty. Camper śmiga z dużym zapasem. Zadzwoniłam gdy pokazał się zasięg, bo w wysokich górach często zanika. Niech jadą, powinni się zmieścić. Dosłownie za minutę pokazał się TEN tunel. Wąziutki, niziutki, ale bez podanych wymiarów. Jacyś drogowcy coś robili na poboczu, jednak nie potrafili powiedzieć jaki jest wysoki. Gdy przejechałam tunel i zerknęłam do tyłu zobaczyłam tablicę z wysokością prześwitu. Nie przejadą! Nie ma zasięgu! Za chwilę się pojawił. Ulga, bo jeszcze nie ruszyli. Będą musieli wrócić przez te serpentyny do Bolzano, około 100 km, potem pojechać drogą 32 biegnącą na południe od pasma gór, w których jest Passo dello Stelvio. Później wrócić z drugiej strony na drogę 38 w stronę passo i podjechać jeszcze z 50 km do Bormio. Czyli musieli nadłożyć ponad 200 km. A chcieli jechać jak najkrótszą drogą i jak najwięcej zarobić. Duża niefrasobliwość. W dobie internetu i google maps, można taką trasę precyzyjnie opracować.
Zrobiła się pierwsza w nocy, trzeba trochę pospać, co będzie pewnie łatwiejsze po kieliszku wyśmienitego Barbaresco (rejon Alby w Piemoncie).







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz